Pacjenci, którzy doznali rozległych i głębokich oparzeń, leczą się u nas przez lata – przyznaje chirurg plastyczny i wicedyrektor ds. medycznych Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich dr Karolina Mikuś-Zagórska.
W placówce tej przebywa 19 osób poszkodowanych w ubiegłotygodniowych wybuchach metanu w kopalni Pniówek w Pawłowicach. U 13 zdiagnozowano tylko oparzenia dróg oddechowych, 6 ma oprócz tego także rozległe oparzenia zewnętrzne.
“Pacjenci trafili do nas z rozległymi urazami oparzeniowymi, były to urazy od drugiego stopnia oparzenia do czwartego, gdzie występuje zwęglenie. Musieliśmy wykonywać nacięcia odbarczające skóry, wycinać dość głęboko martwy naskórek” – relacjonuje dr Mikuś-Zagórska.
Elementem leczenia chirurgicznego pacjentów z oparzeniami są też przeszczepy skóry, którą pobiera się z ich zdrowych fragmentów ciała.
ZOBACZ TEŻ: W majowy weekend na drogach więcej policji, w tym nieoznakowane patrole i policjanci z grup SPEED
“Gdy jest rozległe oparzenie i nie mamy skąd pobrać skóry do przyszłych przeszczepów, aby pokryć ranę oparzeniową, musimy założyć hodowlę. Pobieramy kawałek skóry do hodowli w naszym banku tkanek. Te komórki, ta skóra zostaje tam namnożona” – wyjaśniła. Kiedy skóry jest wystarczająca ilość i stan pacjenta na to pozwala, lekarze ją przeszczepiają. “To najczęstszy zabieg, który wykonujemy w CLO” – podkreśla specjalistka.
“Po tej pierwszej walce, po etapie wstrząsu oparzeniowego, po pierwszych etapach gojenia i leczenia, przychodzi czas na rekonstrukcję po to, żeby nasi pacjenci mogli wrócić do normalnego życia” – wskazuje Karolina Mikuś-Zagórska. Jak zaznacza, po głębokich oparzeniach zawsze pozostają blizny, które z czasem mogą prowadzić do przykurczy. “Pacjent nie może np. otworzyć powieki albo powieka mu się wywija, czego efektem jest ciągłe wysychanie oka. Czasem nie może podnieść ręki, bo przykurcz jest w rejonie pachy. W tym momencie pojawia się chirurgia rekonstrukcyjna, zabiegi na przykurczach, walka z blizną. Często ci pacjenci zostają z nami przez lata” – podsumowuje chirurg.
Ogromnym problemem są również oparzenia dróg oddechowych, które zdiagnozowano u wszystkich górników z Pniówka leczonych w CLO. Choć nie bolą, są groźne dla chorego.
“Oparzenie dróg oddechowych powoduje niedotlenienie organizmu, ma wpływ na wszystkie narządy wewnętrzne. Pacjenci z podejrzeniem takiego oparzenia powinni mieć jak najszybciej wykonane badania bronchofiberoskopowe – czyli diagnostykę endoskopową drzewa oskrzelowego z oceną śluzówki – i jak najszybciej włączone leczenie, zwłaszcza w komorze hiperbarycznej, które powoduje z jednej strony poprawę utlenowania komórek nabłonka drzewa oskrzelowego, z drugiej zmniejszenie obrzęku, co poprawia wydolność oddechową i warunki do wymiany gazowej” – wskazuje anestezjolog Piotr Wróblewski.
“Oparzone elementy komórkowe będą ulegały złuszczeniu i nieprawidłowe postępowanie terapeutyczne może prowadzić do blokowania światła małych oskrzeli i do narastania niewydolności oddechowej, a powikłań po oparzeniu jest wiele” – zastrzega.
Piotr Wróblewski przyznaje też, że po poważnych oparzeniach nigdy nie da się doprowadzić dróg oddechowych do stanu wyjściowego. “Z prostej przyczyny – nabłonek dróg oddechowych jest nabłonkiem wysokozróżnicowanym, wysokospecjalistycznym, jest wielowarstwowy, rzęskowaty. To, co odradza się w trakcie gojenia, to jest nabłonek wielowarstwowy płaski – on już nie jest tak zróżnicowany i wyspecjalizowany jak ten, który był” – wyjaśnia Piotr Wróblewski.
Osoby, które doznały oparzeń dróg oddechowych, mogą się szybciej męczyć, mieć napady duszności, częściej rozwijają się u nich zmiany nowotworowe. Dlatego muszą być pod stałą opieką poradni pulmonologicznej i regularnie przechodzić spirometrię, czyli badanie czynnościowe układu oddechowego.
Dr Wróblewski ocenia, że leczeni właśnie w siemianowickim szpitalu górnicy – w większości ludzie młodzi – są zmotywowani i dobrze nastawieni do leczenia.
“Jeśli będą potrzebowali pomocy psychologa czy psychiatry, będą konsultowani. Przed nimi jeszcze zespół pourazowy, będą przeżywali to, co ich spotkało, przypominali sobie ogień, odłamki. To jest typowe – na przestrzeni wielu lat mojej pracy w tym ośrodku to zawsze występowało u takich pacjentów. Muszą być pod kontrolą poradni zdrowia psychicznego, bo to przez dłuższy okres czasu wraca” – przyznaje wieloletni ordynator oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w siemianowickim szpitalu. (PAP)