Adrian Gałka: po prostu cieszę się tym, że mogę robić muzykę [WYWIAD]

Adrian Gałka to młody artysta, który urodził się w Opatowie. Stoi teraz przed wielką szansą, ponieważ drugi raz z rzędu przeszedł do półfinałów prestiżowego konkursu muzycznego w Nashville w USA, nazywanego często Muzycznym Miastem, w którym rokrocznie biorą udział dziesiątki tysięcy artystów z całego świata. Opowiedział nam o swojej pasji do muzyki, o tym jak problemy ze zdrowiem omal nie pokrzyżowały jego planów i jak to wszystko wpłynęło na jego charakter i patrzenie na świat. 

Redakcja: Kiedy narodziła się Twoja  pasja do muzyki?

Adrian Gałka: Bardzo wcześnie, chociaż stosunkowo późno zacząłem grać – mniej więcej w wieku 13-14 lat. Wtedy kupiłem pierwszą gitarę. Zawsze chciałem to robić, jak miałem 5 lat to powiedziałem w domu, że chcę być muzykiem i będę pisać piosenki. Wtedy wszyscy mnie wyśmiali, ale dzisiaj słowo ciałem się stało (śmiech).

Wynika to też pewnie z moich korzeni. Maria Gałka, moja krewna była znaną śpiewaczką ludową, miałem w rodzinie osoby, które zajmowały się muzyką – od skrzypiec po wokal.

Red: Z tego co wiem, to urodziłeś się w Opatowie. Jakie są dziś Twoje związki z naszym regionem?

A.G.: Na co dzień jestem w Łodzi, bo tu byłem na studiach i tu już zostałem. W regionie bywam około raz na dwa miesiące odwiedzając rodzinę.

Red: Czyli Twoja praca i kariera jest już raczej związana z Łodzią?

Mówiąc szczerze na ten moment ani trochę nie jest związana z Łodzią, ani nawet z Polską. Wszystkie utwory, które piszę dla siebie są po angielsku i są 100% zagranicznym kontentem, choć myślę, że w Polsce też się odnajdą za jakiś czas, lecz u nas wszystko się musi uleżeć i przyjść z zachodu. Zawsze też powtarzałem, że będzie tak i ze mną. A każda współpraca, którą miałem jako muzyk sesyjny, songwriter czy tekściarz, to właściwie współprace zagraniczne.

Red: Dlaczego pierwszym i głównym instrumentem dla Ciebie stała się gitara?

A.G.: Przy wyborze wahałem się między pianinem a gitarą. Ale że przy użyciu gitary można wyrazić mocniejsze rzeczy, to została gitara.

Red.: Czy miało to też związek z fascynacją muzyką rockową? Jak zmieniały się Twoje gusta muzyczne?

A.G.: Tak. Jako mały chłopiec zaczynałem od śpiewania piosenek disco-polo, jak chyba każdy w Polsce(śmiech). Na przełomie podstawówki i gimnazjum kupiłem gitarę i grałem przez cztery lata muzykę metalową. Żaden inny gatunek, tylko ciężki rock albo metal. Potem to schodziło w kierunku rocka, a później zahaczyłem o jazz. Nawet przygotowywałem się na katowicką jazzówkę. Dobrze szło jeśli chodzi o wyniki, ale nie czułem tego do końca. W końcu zszedłem na pop i pop-rock i tam znalazłem wszystko. To są takie dwa gatunki, w których można umieścić praktycznie każdą rzecz, którą się wymyśli. Muzyka popowa i pop-rockowa jest takim czymś, że można pięknie dobrać wokale i harmonię, wsadzić gitarę i podobierać inne instrumenty.

Red.: Czyli można zaprezentować się bardzo wszechstronnie?

A.G.: Tak i jest z tym dużo zabawy, bo czasami nawet przez przypadek, można wpaść na coś fajnego. W najnowszej, nieopublikowanej jeszcze piosence czegoś mi brakowało. Zacząłem gwizdać i stwierdziłem, że to jest to. Nagrałem gwizdanie, wsadziłem do piosenki, no i jest.

Red.: W zasadzie można powiedzieć, że niewiele brakowało, żebyś nie śpiewał przez problemy zdrowotne?

Mam dwa takie wątki. Najpierw ręka – miałem częściowy paraliż lewej ręki. Dla gitarzysty kompletny dramat. Chodziłem od lekarza do lekarza i słyszałem, że muszę zrezygnować z gry. Prawie się poddałem, ale po tygodniu wróciłem do gry nie słuchając nikogo i… wszystko po prostu wróciło do normy!

Z głosem było dużo gorzej. Jestem trochę alergikiem, miałem przerośnięte migdały i kilka innych rzeczy. Nie mogłem przez to śpiewać, sterować dźwiękiem, mówiąc wprost miałem nawet problemy z oddychaniem. W końcu znajomy lekarz powiedział, że trzeba zrobić operację. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że mam problem z krzepliwością krwi. Mogłem wykrwawić się na stole operacyjnym. Miałem wtedy 16 lat i stwierdziłem, że kocham to wszystko robić i albo będę to robił, albo mogę umierać – takie miałem wtedy myślenie. Siadłem z rodzicami i wyprosiłem u nich podpisanie oświadczeń, że biorą odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenie na siebie. Trochę wojna o to była (śmiech).  Za drugim podejściem udało się zrobić zabieg i wszystko się udało.

Red.: Jak to wpłynęło na Twój charakter? Czy to gdzieś rezonuje w Twojej twórczości?

A.G.: Powiedziałbym, że bardzo. Rodzice woleliby, żebym został lekarzem czy prawnikiem, więc trochę byłem z tym sam. Te wszystkie przeszkody doprowadziły mnie do punktu, w którym jestem teraz. Pochodzę z małej miejscowości w świętokrzyskim i zawsze marzyłem o tym, żeby zasłynąć na świecie. Te wszystkie wydarzenia doprowadziły do tego, że nie widzę żadnych ograniczeń. Widzę różnicę w funkcjonowaniu moim, a innych artystów. Oni  często mają różne wymogi bez sensu, a ja się po prostu cieszę tym, że mogę to robić. Nie narzekam na jakiekolwiek problemy, tylko robię swoje.

Red.: Czy dziś muzyka jest dla Ciebie źródłem utrzymania? Ile poświęcasz jej czasu?

A.G.: W czasie pandemii normalnie pracuję w innym zawodzie. Ale gdy nadchodzi godzina 16, kończę dzień w pracy i do późnych godzin codziennie siedzę nad muzyką. Cały czas chcę się otwierać na współpracę z innymi. Przede wszystkim chcę jednak rozwinąć swoje rzeczy, więc nie angażuję się w dużą ilość projektów.

Red.: Jak promujesz swoją muzykę?

Wszystko się sprowadza do Internetu. Najlepiej mieć ułożony plan marketingowy i realizować go krok po kroku, to jedyna recepta, żeby to gdzieś trafiło. Współpracując z innymi artystami czasem jestem oznaczany w ich produkcjach. Reguła jest jednak twarda – albo się to podoba i ludzie słuchają, albo nie. Największy problem to w ogóle dotrzeć do nich.

Red.: Bierzesz udział w prestiżowym konkursie muzycznym w Nashville i właśnie dostałeś się do kolejnego etapu.

A.G.: Tak. W tamtym roku przeszedłem do półfinałów w kategorii muzyka rockowa i w tym roku powtórzyłem to. Teraz czekam na informację czy dostanę się do finału.

Red.: Z czym wiąże się udział w takim konkursie?

Siedzą tam przeróżni łowcy talentów i menagerowie. W tamtym roku z ze znanych zespołów był Coldplay, w tym roku jest Dua Lipa. Na etapie eliminacji, jeśli komuś spodoba się utwór, to już mogą zaproponować współpracę. Są oczywiście nagrody finansowe i rzeczowe. Nashville to konkurs nr 1 na świecie. W tym roku było 26 tys. artystów z całego świata. Do półfinału przeszło 2 tys. osób, z czego kategorii jest ponad 40. Na kategorię przypada więc około 100 osób.

Red.: Dojście do takiego półfinału jest już sporym wyróżnieniem?

A.G.: To tak jakbym tu wygrał X-Factora i Must be the Music (śmiech). Paradoksalnie brałem udział w Must be the Music i w innych festiwalach w Polsce i nawet nie przechodziłem eliminacji. Jakoś z polskimi konkursami jest mi nie po drodze – słyszę, że muzyka jest super, ale to jakoś nie przechodzi dalej. A za granicą jest zupełnie odwrotnie.

Red.: Czy któryś z napisanych utworów jest dla Ciebie szczególnie ważny?

A.G.: Przede wszystkim zamierzam podmienić moje utwory na odświeżone wersje. Te które są opublikowane pochodzą sprzed dwóch lat i od tamtego czasu były nieruszane. Z tych, które są opublikowane to Shake me up, które doszło do półfinału w Nashville. Feeling Alive to utwór, który jest bliski, bo totalnie inaczej napisałem w nim wokale i z Cause you are my love wiąże się fajna historia, bo scenariusz do klipu napisaliśmy w sobotę wieczorem, ekipę zebraliśmy do niedzieli do wieczora, a już w piątek w jeden dzień powstał cały teledysk.

Red.: Jak bardzo pandemia koronawirusa krzyżuje plany osobom działającym w branży muzycznej? 

A.G.: Są nieduże koncerty w reżimie sanitarnym, ale to bardzo małe imprezy. Na żywo średnio, ale w Internecie można grać koncerty live. Odezwała się do mnie agencja z Londynu, która zaproponowała mi robienie występów przez Internet i jestem tym zainteresowany. W tym momencie tylko te dwa źródła – albo mały koncert na żywo, albo Internet.

Red.: Zgaduję więc, że w tym momencie utrzymanie się z muzyki jest bardzo trudne?

A.G.: Trzeba mieć około kilkuset tysięcy słuchaczy, żeby był jakiś sensowny zarobek przez media społecznościowe. Koncerty to główne źródło promocji i zarobku. Bez nich jest bardzo trudno.

Red.: Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? Myślisz, że wiosną i latem coś się ruszy i odblokuje w branży?

A.G.: Być może w wakacje te dwa miesiące będą luźniejsze, ale z tego co wiem, to duże wytwórnie zagraniczne planują większe wydarzenia dopiero na 2022 rok, więc wydaje mi się, że informacja od nich jest dość pewna. Chciałbym jednak zacząć grać w Polsce. Miałem ruszyć w listopadzie tamtego roku, ale wszystko się pozamykało. W najbliższych tygodniach chcę dokończyć utwory dla kilku innych artystów i opublikować swój nowy utwór.

Red.: Czy na koniec chciałbyś coś jeszcze przekazać ludziom przy okazji naszej rozmowy?

A.G.: Żeby pozytywnie myśleli pomimo pandemii, żeby się nie załamywali. Wiem, że mnóstwo ludzi ma problemy, nie tylko muzycy, ale ci, którzy żyli np. z turystyki. Słowa otuchy dla nich. Mam nadzieję, że zobaczymy się na koncertach w następnym roku, albo jeszcze w tym. Ja wolałbym w tym! (śmiech)

Red.: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

 

Utwory Adriana możecie znaleźć m.in.  na YouTube, Spotify iTunes.

Wiadomości z regionu

Powiązane wiadomości